
EMILKA
To miejsce każdemu warszawiakowi kojarzy się ze staczami wypatrującymi nadchodzących nowych dostaw koszmarnych mebli produkowanych w socjalistycznej Polsce. Dawniejsza Emilka przepoczwarzyła się dziś w dumnie brzmiące Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Usytuowanie jest nieszczęśliwe. Budynek stoi w głębokim cieniu otaczających go lśniących i przytłaczających nowych wieżowców. Stan ten pogłębia depresję w temacie nowości artystycznych. Jedynym światłem z zewnątrz jest blask oślepiających reflektorów z przejeżdżających co jakiś czas samochodów, gdy to ma miejsce wieczorową porą. Nikt tam nie widział ani jednego słonecznego promyka nadziei. Ulica jest nieruchliwa w związku z pracami na Świętokrzyskiej, związanymi z powstawaniem nowej nitki metra, co skutkuje odcięciem tego miejsca od reszty miasta w samym sercu Śródmieścia.
Postanowiłem odwiedzić tę dumną świątynię sztuki. Wniosek – smutek dawnych lat związanych z tym miejscem się nie zmienił, nowa wizja nowoczesnej sztuki nie odsunęła tego obrazu, wręcz wzmogła go w trójnasób. Jak opłakane stały tam meble, tak opłakane stoją eksponaty nowej wiary, że ta sztuka jest pępkiem naszej nowej kultury. Pod jedną ze ścian, prowokacyjnie stoi meblościanka z tych, których jeszcze w naszych domach jest cała masa. Mebel ten nigdy nie wzbudzał we mnie radości. Tym razem moje zdziwienie było większe, gdy okazało się, iż może on stanąć na salonach po lekkiej deformacji, czy raczej modyfikacji polerowanej struktury. Artysta, biorąc do ręki szlifierkę kątową dał upust niezadowoleniu i stworzył oryginalną sieczkę tartaczną. Rżnięcie musiało odchodzić z taką samą siłą, jak oddziaływanie tego eksponatu na widzach, przychodzących kontemplować i przeżywać ekstazy artystycznych wyczynów. Nie wiem, co miał na myśli twórca i co nim kierowało. Wydaje się, że postanowił zastosować ogólną terapię samoleczenia przy pomocy kaleczenia trwałej materii z płyty wiórowej narzędziami o dużych obrotach. Publiczne harakiri. Znam inne przybytki do wyładowywania się.
Specjalnie nie wymieniam autorów, ich listę można znaleźć w dołączonym linku z głównej strony Szanownej Placówki. Nad tytułami nie ma co sobie głowy łamać. Jest jeszcze jedna praca, która zasługuje na uwagę. Przy samym wejściu, a może wyjściu, stoi powóz ciągnięty przez liczne postaci wykonane ze sztucznego tworzywa w niebywałej bieli. Wulkaniczna lawa spełzająca po ludzkich mięśniach wypychanym z tub materiałem zastygającym po czasie. Dramaturgii dodaje fakt naśladownictwa chińskich modeli z wożonej po świecie mocno dyskusyjnej wystawy spreparowanych ludzkich ciał. Żadna oryginalność, żadna myśl, żadna rzeźba, jedna z wielu, która została wytoczona ze śmietnika tego, co próbuje się nam wmówić, że ze sztuką mamy do czynienia.
Wciąż się zastanawiam, co kurator miał na myśli? Podpieranie się nazwiskiem prof. Grzegorza Kowalskiego nie może rekompensować ogólnego wrażenia. Z drugiej strony, jeśli na stronie internetowej tego Muzeum jest zawieszony tekst bez podpisu autora, to w ten sposób wiarygodność intencji staje pod wielkim znakiem zapytania. Myślę, że większość wystawionych prac nie powinna być zamknięta w tych ścianach, pogłębia tylko wrażenie psychodelicznego opętania. Jedynym miejscem normalności okazała się stojąca centralnie na wprost wejścia zamknięta kwadratem lada i za nią kilka młodych osób zapatrzonych w wystające zza niej ekrany komputerów. Z początku wydawało się, że to jest jedna z inscenizacji. Jaką ulgę poczułem, gdy okazało się, że jest to recepcja. Nareszcie natknąłem się na kawałek realnego obrazu stworzonego za społeczne pieniądze.
Państwo, jako mecenas, pogubiło się w podejmowaniu decyzji nad prezentowanymi wartościami. Myślę, że prace te wspaniale prezentowałyby się na wzniesieniu w Baniosze, podwarszawskiej miejscowości, gdzie wszystkie śmieciary z Warszawy wywoziły miastowe nieczystości. Byłby tylko pewien problem, kto tych prac by pilnował? Sądzę, że niektóre elementy tych prac okazałyby się ciekawym łupem dla miejscowych szperaczy i zbieraczy cudów naszej oszalałej cywilizacji. Po dziwnych czasach działalności pani Ady Rottenberg w Zachęcie w prostej linii doprowadzających tę placówkę do jej zniszczenia, teraz nastał czas na podobną działalność w „Emilce”. Traumatyczne miejsce, traumatyczna wystawa, długo musiałem odchorować spędzony w tym miejscu czas. Może skreślenie tych kilku zdań pozwoli mi to miejsce odesłać na szary koniec niebytu. Kto chce, niech sam się przekona, wstęp wolny, gdyby ktoś chciał pobierać pieniądze za możliwość obcowania z taką sztuką, natychmiast zażądałbym zwrotu poniesionego nakładu finansowego.
Poniższym źródłem proszę się nie posiłkować, to jedynie encyklopedyczna mowa-trawa, ale dla uszczegółowienia trzeba z obowiązku z niej skorzystać:
http://artmuseum.pl/pl/wystawy/w-sercu-kraju