
Mistyk barw – Włodek Warulik
Czy przystoi wystawiać laurkę przyjacielowi? To jedna z groźniejszych broni, gdy chce się być obiektywnym. Nikt nie powiedział, że w tym miejscu powstaje szkółka grona ludzi dobrej wieści. Tak, znamy się od czasów studiów. Pojawiła się możliwość, by ten czas jakoś ubrać w słowa warte tego, ile warte są obrazy wykonane jego ręką.
Kiedyś był znakomity zwyczaj wymieniania się swoimi pracami. Od tamtych chwil mam tę możliwość życia wspólnie z radosną twórczością, mocno przesiąkniętą tym, czym prace te emanują. Włodek zawsze wiedział, co ma zrobić i jakie podjąć decyzje. Tak na nie patrzyłem, gdy je podejmował. Tego typu prace malarskie zaliczam do tych energetyzujących, one zawsze są nieobojętne. Często zastanawiałem się, skąd to się bierze, że mają na nas taki wpływ? Każdy artysta w swoim życiorysie mógłby napisać, że jego ręce to tylko narzędzie. Każdy mógłby dodać również takie stwierdzenie, że nie potrafi zrozumieć, dlaczego decyzje o postawieniu w tym miejscu plamy są właściwe. Świetnie, powoli, już słyszę bunt tych, co wpisują się w nurt ludzi o szczególnym uwrażliwieniu myślowym, gdzie mózg jest jedynym organem nami rządzącym. To prawda. Nie ręka, nie inne narządy decydują o narysowaniu kreski, czy postawieniu plamy na podobraziu.
Zawsze pojawia się nadrzędne pytanie, po co w tym miejscu, czym to może być wytłumaczalne? Szukanie w tym miejscu odpowiedzi, to jak zabawa w letnim sianie przy towarzyszeniu chrzęstu łamanych traw i tego kłującego kontaktu z wysuszoną przez wiatr i spłowiałym kolorem od palącego przez kilka dni letniego słońca. Zostają wspomnienia, zostaje czas na kontemplację i powroty do tego czasu. Słowem, wspomnień letniego okresu czar.
Przede wszystkim, w przypadku Włodka, na pierwszy plan wysuwa się temat. Bez niego nic nie ma woli powstawania. Kompozycja jego prac wciąż mnie zadziwia. Teoretycznie, żadna z jego prac nie podlega woli układu. Tu nie widać kompromisów, tu jest ciągła, dynamiczna walka z samym sobą, wygrywania jednego nad drugim, wiedzy nad wrażliwością.
Włodek jest umuzykalnionym dzieckiem. Wystarczy go posłuchać, gdy siądzie przy sprzęcie z klawiszami, zawsze w takich momentach przeobraża się w żywy obraz, który tego typu temperamentem wciąż z nami rozmawia. Przed sztalugą jest monumentalną postacią, jakby zastygłą lawą na końcu jęzora wypływającego z dopiero co rozbudzonego wulkanu. Tak odczytuje się jego twórczość. Wybuch, liźnięcia na płótnie, by potem zastygnąć i wszystko stonować pozostawiając swoje krowy, psy, koty, rowery, istoty żywe jeszcze nieuprzedmiotowione w bezruchu.
Twórczość, jaką wykonuje ten artysta powinno się posiadać w każdym domu. To nie jest szaleństwo, jakby wynikało z opisu, to jest niesamowita nuta tego, z czym wciąż obcuję i wciąż dostrzegam inne walory. Obcowanie z obrazem powinno wywoływać tego typu emocje. Często pozostawiane niedomalowane płaszczyzny są świadectwem walki z materią, ale w tym przypadku umożliwiającą nam własną nadinterpretację. Czytamy wzrokiem, czytamy, bo autor sam nas do tego zmusza bez własnej woli. Tak wygląda poezja malowana pędzlem i jego dłońmi. Niedookreślona, niezakwalifikowana, ale wchodząca w naszą głębię, każdym naszym odczuwalnym receptorem.
Gdybym na końcu napisał, że tego typu twórczość jest warta tych słów, to pewnie sam bym wpadł w te sidła, o których mówiłem na samym początku. Są przyjaźnie nieginące, są też obrazy, które nie powinny ginąć. W nich widać wzloty i upadki, ale zawsze na końcu można śmiało powiedzieć, że szlachetny cel tej twórczości jest na pierwszym miejscu.
http://www.touchofart.eu/Wlodzimierz-Warulik/#biography
Zdjęcia: archiwum W. Warulik